Zaczęło się nietypowo, nagła samokontrola piersi i pod palcami wyczuła guza, wydawał się ogromny i taki był. Następnie szybko lekarz potem dalsze badania czekanie na biopsję i są, są guzy, ale potem kolejne czekanie na to aby" fachowy" lekarz odczytał TO i potwierdził że "ten co do tyłu chodzi" to moja mama w sobie go ma. W trakcie badań łzy, wyklinanie, bezsilność ale i nadzieje ze być może to jednak nie rak... W piątek przyjeżdżam ze szkoły spieszę się jak cholera bo wiem ze dzień wcześniej powinny być wyniki ale ze lekarz na zwolnieniu to trzeba przyjechać jeszcze raz dzień później. Babcia pochylona opiera się na swoich "pałkach" i płacze, pytam jak głupia udając że nic nie wiem. Idę do sypialni mamy i pytam się jak najbardziej poważnie: ''co jest''? On mówi ze ma Raka, ma raka złośliwego- choć byłam na to przygotowana to mimo to miałam ta iskierkę nadzieje ze chociaż ta przykrość mnie ominie. Pogodzić się nie mogę z tym, dlaczego do cholery to spotkała mnie i moja rodzinę, myślałam ze limit na całe życie nieszczęść się skończył cóż myliłam się. Z racji tego ze moja mama prowadziła sama gospodarstwo rolnicze to cóż cały obowiązek spadnie teraz na mnie bo niby kto ma mi pomóc Babcia-inwalidka? Nieee to obowiązek utrzymania rodziny spada na mnie 18-nastoletnią dziewczynę, która musi się uczyć bo za rok matura, robi prawo jazdy i do tego musi sama prowadzić gospodarkę aby móc za co żyć.
Wiem jedno nie poddam się, ale każda cząstka mojej duszy mnie boli. Mam nadzieje ze wszystko będzie OK (dziwnie to brzmi).
P.S
Jeśli ktoś jest bardziej "doświadczony" w tej chorobie prosiłabym o pomoc. Każda info bedzie dla meni cenna.